środa, 29 marca 2017

Karmienie piersią w ciąży - part two

Nie, nie jestem w ciąży. :P

Ostatnio sobie tu zajrzałam, choć prawie już nie piszę, a tu pełno komentarzy niezatwierdzonych od kobiet, które są w podobnej do mnie sytuacji, gdy byłam w ciąży z drugim dzieckiem, ale ciągle karmiłam piersią swoje pierwsze.

Myślałam, ze temat został wyczerpany, ale ilość dodatkowych zapytań skłania mnie do tego, żeby dopisać to i owo z nadzieją, że komuś to może pomóc podjąć decyzję dotyczącą karmienia.

ILOŚĆ KARMIEŃ w ciąży


Mój synek miał ok 18 miesięcy, gdy zaszłam w ciążę z Alą, do tego pracowałam na pół etatu, więc siłą rzeczy (i wieku Antka) nie było to już karmienie "na żądanie", czyli tzw. "cycozwis" od rana do nocy, ale jedno karmienie po przyjściu z pracy popołudniu + karmienie do snu oraz w nocy (tu to nie wiem ile razy w ciągu nocy, to się zmienia w zależności od ząbkowania, chorób itd, niemniej było to karmienie na żądanie w nocy).

Z czasem karmienie "po pracy" odpadło, zostało tylko do snu i w nocy. Nie ma w tym żadnej filozofii, po prostu nie było to dla mnie zbyt komfortowe - nadwrażliwe sutki powodowały, że karmienia niespełna dwulatka nie były samą przyjemnością, także troszeczkę chciałam te dzienne karmienia już wykluczyć.

 PRZEBIEG CIĄŻY a karmienie piersią


Moje obie ciąże były w 100% zdrowe, bez powikłań, bez plamień, bez przedwczesnych skurczy. Przy obu byłam aktywna aż do samego porodu. Przy drugiej ciąży pracowałam na pół etatu w kawiarni, mając tam pracę stojącą, a do samej pracy szłam codziennie 30 minut w jedną stronę. Pracowałam do końca 8 miesiąca włącznie.

Nie piszę tego, żeby się pochwalić, jaka to ze mnie bohaterka, ale żeby pokazać, że NAPRAWDĘ nie było w tym wypadku żadnych przeciwwskazań do karmienia piersią. Badana podczas ciąży byłam co miesiąc, wszystko było ok. Nie robiono mi jakiś super-hiper-wypaśnych badań krwi ani innych , tylko sprawdzano mocz na obecność bakterii/białek + ciśnienie i ogólny wywiad zdrowotny na każdym spotkaniu.

Nikt mnie o karmienie starszaka nie pytał (bo pewnie nikomu to nawet przez myśl nie przeszło, że można JESZCZE karmić dziecko w TAKIM wieku :P), ja też się nie wyrywałam do odpowiedzi niepytana. Także przez cały okres mojej drugiej ciąży karmiłam starsze dziecko (między półtorej a dwa latka) i nikt z lekarzy/położnych o tym nie wiedział. Swoją wiedzę czerpałam z cudownego forum o karmieniu piersią na gazeta.pl (nawet nie wiem, czy ono tam jeszcze jest, moja przygoda z KP skończyła się jakieś 2,5 roku temu). W każdym razie bardzo polecam, są tam kobiety bardzo doświadczone w KP, także w KP w ciąży, w KP starszego dziecka, w KP dwójki dzieci itd.

CO Z TYM MLEKIEM, czyli czy warto karmić starsze dziecko?


Otóż NIC z tym mlekiem. :P Na tym mogłabym zakończyć wywód na ten temat, serio-serio.

Dziwi mnie do dziś i dziwić nie przestanie, że jak krowa daje mleko przez parę lat i się ją doi przemysłowo, dla ludzi, to nikt nie kwestionuje wartości odżywczych tego mleka. Mleko to mleko, nie?

Ale gdy przychodzi do karmienia naszych własnych dzieci naszym własnym mlekiem, którego główną funkcją jest karmienie ludzkiego potomstwa, to nagle nie jest to już takie oczywiste. Pojawiają się najróżniejsze ograniczenia, zabobony, restrykcje i poglądy na temat tego, czy w ogóle, a jeśli tak to jak długo karmić dziecko piersią.

Odpowiedź będzie zawsze taka sama - ILE CHCESZ. I ILE CHCE TWOJE DZIECKO.

Zalecenia WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) są od lat te same i mówią, że ZALECANE jest karmienie WYŁĄCZNIE piersią do 6-tego miesiąca życia dziecka, a następnie kontynuacja karmienia wraz z wprowadzaniem pokarmów dodatkowych do 2 ROKU ŻYCIA DZIECKA i dalej, jeśli MATKA I DZIECKO NADAL CHCĄ.

Po polsku: tylko cyc przez 6 miesięcy, potem rozszerzamy dietę, ale KP dalej do 2 lat. Albo i dłużej, jeśli taka wasza wola.

I ja wiem, że ciocia Gienia to uważa, że 6 miesięcy wystarczy, a potem butla.

Wiem, że lekarz rodzinny uważa, że po 12 miesiącu to już mleko nie ma żadnych wartości odżywczych dla dziecka i właściwie to sama woda już z tych piersi leci, a karmienie to takie "ciumkanie".

Wiem, że mama/teściowa uważają, że "takie duże dziecko z cyckiem w  buzi to już nie wypada" itd.

Że po 12 miesiącach NAGLE wytwarzają się jakieś szkodliwe substancje w tym mleku i dziecku szkodzi.... ???

Że zalecenia WHO to są tylko "dla krajów 3ego świata", no bo my tu w Europie i Ameryce to jesteśmy tak niesamowicie postępowi, że już nie musimy karmić dzieci piersią, bo przecież mamy te wszystkie wspaniałe mieszanki, to kto by tam karmił piersią dwulatka?

 I tak dalej, i tak dalej....

Ja też to wszystko słyszałam i czytałam w sieci.


Tylko że to nieprawda. Mleko to mleko. I jak długo dziecko je pije tak długo ono jest, tak długo jest nadal pełnowartościowe i nadal jest dziecku potrzebne.

OCZYWIŚCIE nie wystarczy mu już w pełni do życia, dlatego rozszerza się dietę po 6 miesiącu, bo zapotrzebowanie kaloryczne i na marko- oraz mikro-elementy rośnie wraz z dzieckiem, ale:

1. TWOJE MLEKO NIE JEST SZKODLIWE
2. TWOJE MLEKO JEST WARTOŚCIOWE PRZEZ CAŁY CZAS
3. DZIECKO MOŻE PIĆ MLEKO Z PIERSI DO DWÓCH LAT, a nawet dalej, i NIE, nie wyrośnie z niego zboczeniec, pedał ani dewiant. Mój syn pił mleko z piersi przez 2,5 roku. Nic kompletnie teraz już z tego okresu nie pamięta, bo ma 6 lat. Trenuje piłkę nożną i jest ulubieńcem koleżanek z klasy :P.

CZY MLEKO ZMIENIA SIĘ W CIĄŻY?


Otóż TAK. Ale nie na arszenik. :P

Nasze ciało jest mądre i "wie", że skoro jesteś w ciąży, to znaczy, że masz maluteńkie dziecko, które potrzebuje mleka odpowiedniego dla malutkiego dziecka. Jak wiemy (lub nie) na początku produkuje się tzw. siara, czyli gęstszy rodzaj mleka, który piją noworodki i którego jest mało, ale jest bardzo tłuste i sycące, i na te pierwsze 3-4 dni życia dziecka, kiedy pokarm właściwy jeszcze nie zaczął się produkować pełną parą - wystarcza.

Przy drugim dziecku dzieje się dokładnie tak samo - pomimo faktu, że karmimy nadal i mleko cały czas jest, zmienia się jego konsystencja. Dopasowuje się ono do nowego "lokatora", który jest mniejszy i bardziej mu to mleko jest potrzebne niż - dajmy na to - dwulatkowi. Dwulatek może pić mleko z piersi i to jest ok, ale je już on także inne rzeczy, może pić także mleko krowie, kozie, roślinne, jeść nabiał itd. Jednym słowem - nie zginie, jest już "odhowany".

Zatem z piersiach znów ruszają hormony ciążowe, zaczyna się produkować siara (która ponoć nie jest tak smaczna i słodka jak mleko właściwe), stąd zdarza się, że starszak sam się odstawia, gdy jego mama zachodzi w kolejną ciążę. Bo mleko mu nie smakuje. Albo jest go mniej niż zwykle i trudniej mu się napić. I ogólnie "nie jest już tak, jak dawniej". A poza tym jest teraz niezwykle zajęty poznawaniem świata z pozycji dwunożnej.

Mój syn "niestety" był z tych upartych i ani myślał o samoodstawieniu, także karmiliśmy się całą ciążę, a także jakiś czas po niej, ale tylko do snu (żadnych karmień w nocy). Wszyscy przeżyli i mają się dobrze.

Any more questions - dajcie znać w komentarzach. Wiem, że już tu za często nie piszę. Moje życie jest teraz pełne innych spraw i nie mam czasu ani weny na wymyślanie postów o tym, co robią moje dzieci śmiesznego. ;) Ale zaglądam czasem. Także piszcie.

Ciao!


poniedziałek, 26 września 2016

Będzie zabawa, będzie się działo...

   Za nami już 14 sierpnia i 14 września, co oznacza ni mniej ni więcej jak to, że moje dzieci mają odpowiednio:

ANTOŚ - 6 lat

ALA - 4 lata


Nie-sa-mo-wi-te! :D

   Podobnie jak w roku poprzednim imprezę urodzinową zorganizowaliśmy z Adamem wspólną dla obojga dzieci, bo - pierwsze primo - mają te urodziny tuż obok siebie prawie, a po drugie primo - bo zestaw kolegów i koleżanek mają dokładnie taki sam, czyli wszystkie polskie dzieci z naszego osiedla. :P
   Impreza odbyła się 17 września, czyli w zeszłą sobotę. I od początku ciążyło na niej jakieś fatum.

W piątek przed imprezą Ala dostała gorączki i skarżyła się na ból prawego ucha. Wszystko to późnym popołudniem, kiedy byłam już po pracy, a wszystkie przychodnie lokalne zamknięte na cztery spusty. Trzeba było jechać do szpitala. Nafaszerowałam Alunię lekami przeciwbólowymi, bo aż płakała przez to ucho, a ona odpłynęła w sen i musiałam na gwałtu-rety szukać starego wózka spacerówki, żeby jakoś ją do tego szpitala dowieźć. Taki powrót w czasie do momentu, jak ona miała roczek, półtora, i wszędzie ta spacerówka z nami jeździła (a teraz kurzy się na balkonie).
   Lekarz przyjął nas bardzo szybko (chwała mu i cześć), bardzo miły i konkretny pan doktor potwierdził moje obawy - zapalenie ucha środkowego, czyli antybiotyk przez tydzień.
   W ten właśnie sposób Ala przeszła swój chrzest antybiotykowy, choć i tak później niż Antek, który pierwsze "poważne" leki brał ok 2,5 roku życia (raz jeden tylko na szczęście).
   Zanim wyszliśmy od lekarza z receptą zrobiło się już późno i ciemno, apteki pozamykane - co tu robić? Adam w pracy na nockę, samochodu nie mam ,na dworze zimno... Na szczęście znajomi zaofiarowali się podjechać z moją receptą do apteki czynnej całodobowo i wykupić potrzebne leki. Dzięki temu pierwszą dawkę antybiotyku Ala dostała jeszcze w piątek przed snem. Niemniej impreza stanęła pod znakiem zapytania...

   W sobotę rano niunia obudziła się w fantastycznym nastroju i radośnie poinformowała mnie, że ucho już nie boli. Zatem ruszyliśmy do przygotowań: odebranie zamówionego tortu z cukierni, szykowanie jedzenia, sprzątanie domu, rozstawianie zabawek dla zaproszonych dzieci w miejscach strategicznych i chowanie tych, którymi nie chcieliśmy, żeby się bawili (bo tylko bajzel większy). Dzieci zaproszonych było - bagatela - jakieś dwanaścioro, z czego tylko dwoje nie przyszło. :P Także dom mieliśmy tego dnia pełen dzieci oraz dorosłych (część rodziców została, część po prostu oddelegowała dzieci na imprezę i poszła cieszyć się chwilą ciszy :P). Radość nie trwała jednak długo, gdyż po jakichś 20 minutach imprezy usłyszałam wielki krzyk z pokoju dzieci - krzyk Antosia. I wiedziałam, że to jest krzyk na serio, a nie jakieś tam zabawy w Indian czy inne "mamo, chodź!". Antek był przerażony i się darł na cały dom.
   Okazało się, że skakał z piętrowego łóżka na podłogę, bo chciał się kolegom pochwalić, że tak dobrze umie... no i mu nie wyszło, złamał sobie lewą rękę. :/ Złamanie na szczęście zamnięte, więc obyło się bez widoku krwi i różnych towarzyszących takim wydarzeniom tkanek, niemniej ręka zwisała smętnie w kształcie litery Z, ewidentnie złamana na pół.
   Samochód i do szpitala. Adam pojechał z Antkiem, a ja zostałam sama z tłumem gości, Alą i lekkim zamętem w głowie.
   Potem dowiedziałam się, że Adam gnał jak wariat do tego szpitala i go Garda zatrzymała po drodze za przekraczanie prędkości, ale jak zobaczyli mojego Antosia i jego rękę to puścili ich bez żadnego mandatu.
   Urodzinowe party było na 14:00, w szpitalu chłopaki byli do 18:30. Ręki nie nastawiono tego dnia. Naszprycowano tylko Antka przeciwbólowymi, zrobiono rentgen i debatowano nad tym, czy da radę poskładać tę rękę zamkniętą czy trzeba będzie operować, czyli ją rozcinać. Stanęło na tym drugim.

   Także już następnego dnia Adam musiał znów jechać z Antosiem, z samego rana, 7am, na czczo, żeby mogli mu nastawić rękę pod pełną narkozą. Zabieg odbył się około południa, bo wcześnie niestety nie było wolnych sal operacyjnych. :/ Potem do 16:00 czekano, aż wszystkie podane Antkowi leki zostaną wypłukane z organizmu (kazali mu pić ogromne ilości płynów), czy nie ma skutków ubocznych po znieczuleniu i ostatecznie ok 17:00 w końcu ich wypuścili.

   A my z Alunią zostałyśmy całą niedzielę same w domu, nawet musiałam extra wolne z pracy wziąć z tego tytułu.
   Impreza urodzinowa odbyła się do końca, choć bez jednego solenizanta. Ale były zabawy, było jedzenie, był tort i zdmuchiwanie świeczek (Ala wszystkie zdmuchnęła za pierwszym razem!!!), była góra prezentów (a nawet dwie góry) i wszystko niby było ok, ale co jakieś 20 minut jedno z dzieci przychodziło do mnie i pytało:
- Ciocia, a kiedy Antoś wróci?
Niestety Antoś nie wrócił już na imprezę. Zbyt długo trzymali ich w szpitalu. Na pociechę zostały mu nieodpakowane prezenty, którymi bawił się z Alą i ze mną przez kolejne dwa dni.

   Rodzice powiedzieli, że tej imprezy to do końca życia nie zapomną. :P Wierzę. Jak się bawić to się bawić, co nie?

niedziela, 29 maja 2016

Majowo

   Błogosławieństwo pięknej, niemalże letniej, pogody w ten weekend zaowocowało pięknym czasem z dziećmi - długie spacery (20km w sobotę!), mnóstwo czasu na świeżym powietrzu, gra w piłkę, wspólne robienie domowych lodów (zdrowe i pyszne!), nielimitowane bajki dla dzieci (czyli nielimitowany czas na czytanie dla mamy :P), bez spięć, bez biegania na czas "bo się spóźnimy", bez siedzenia w czterech ścianach i grania po raz pięćsettysięcznypiętnasty w tę samą planszówkę...

   Fajne te dzieci mam. :)

wtorek, 15 marca 2016

Bluza

   Pomagałam dziś przebierać się do snu mojemu marudzącemu Synowi (a powiem Wam, że straszna z niego miągwa :P) i składając jego bluzę w "kosteczkę" przypatrzyłam się jej uważnie.

   Duża jakaś.

   Spojrzałam na rozmiar na metce - 122cm.

   Seriously???!!! O.O

   Bosh.... Gdzie te dzieci tak rosną? Jestem z nimi codziennie, ale nie widzę, żeby się większe robiły. Niby dosięgają już do włączników świateł, i do klamek, i do kranu (Antek to nawet bez wchodzenia na schodek), wciskają najwyższy guzik w windzie (no dobra, Ala staje na palcach, ale kiedyś w ogóle nie dosięgała), ale jednak wydaje się, że ciągle są takie same...
   ... no, może bardziej pyskate. :P...

... ale żeby tak urosły??!

   I tak się zadumałam nad tą bluzą, nad czasem, przemijaniem, dorastaniem. Że to tak zleciało jakoś, i pewnie zaraz zleci drugie tyle.
   Że ten czas to jakoś tak przez palce przecieka i już nie wraca. I oni też już nie będą nigdy tacy mali.

   I tak mi się jakoś dziwnie zrobiło. Smutno? Nie. Raczej nostalgicznie. Aż sobie przypomniałam moje stare posty z tego bloga. Tyle czasu, tyle małych-wielkich problemów, które teraz mnie już tak kompletnie nie dotyczą. Dziwnie tak.

wtorek, 20 stycznia 2015

Pierwszy kryzys noworoczny

... choć pewnie nie ostatni. :(

   Zeszły tydzień do połowy nawet szło jako tako, ale potem siły mnie kompletnie opuściły i olałam ćwiczenia i wszystko. W niedzielę się w końcu wyspałam, więc cały dzień latałam jak nakręcona, bawiłam się z Potworami, przyszykowałam Antosiowi wszystko do przedszkola, ugotowałam śniadanie na rano i zupę na obiad, żeby mężu też miał czas odpocząć. Wszystko to zeszło mi do 1:00 w nocy, więc rano w poniedziałek wstałam do pracy z lekka otępiała. Wieczorem marzyłam tylko o łóżku i poduszce i nie ćwiczyłam nic a nic. Za to permanentnie obżeram się czekoladą. Chyba tylko po to, by nie zejść na totalną depresję...

... i znów za Polską tęsknię. Za Domem.


   Zima w Irlandii to kanał.

niedziela, 11 stycznia 2015

Noworocznie, dość optymistycznie

   No i się zaczęło... :P

Mowa o postanowieniach noworocznych. Bo zawsze są. Może faktycznie Sylwester to nie jest jakiś wielki przełom, dzień jak każdy, świat nie zaczyna się na nowo kręcić wraz z 1 stycznia, ale umownie jest to jakiś początek, jakaś nowa jakość, czysta karta...

Postanowiłam zaryzykować kilka postanowień. Realnie, bez spinania się, ale też na tyle ambitnie, żeby jednak coś z siebie dać, trochę się z sobą pozmagać. Znalazłam dwie cudowne listy noworocznych postanowień w sieci:

Bardzo mi się spodobała, bo jest na tyle ogólna i abstrakcyjna, że w sumie można pod nią podpiąć rzeczy dowolne, nawet małe. Ale jednak porządkująca, taka trochę filozoficzna. Na pewno będę się starała z niej skorzystać i np. jako pozbycie się złego nawyku = lenistwo. Z tego tytułu zaczęłam ćwiczyć, choć na razie bardzo lajtowo, ale nikt nie powiedział, że mam od razu roczny karnet na siłkę wykupować (tym bardziej, że pewnie na samym kupieniu by się skończyło, bo ja nie lubię siłowni, po prostu...). Uczę się też nowego języka, a zasadzie szlifuję na razie literki od alfabetu tegoż. :P Itd., itd.

Znalazłam też inną, bardziej szczegółową, na zasadzie zdań niedokończonych:
Jest szalenie ogólnikowa. Ale jest na niej dużo podpunktów. Na razie ją sobie wydrukowałam, wypełniłam i leży na biurku, by codziennie przypominać mi o sobie. Częściowo pokrywa się z listą pierwszą, ale lubię ja za to, że mogę ją sobie sama dopisać, spersonalizować. :P

Na razie oczekiwania mam takie, że wytrzymam przynajmniej miesiąc. Kalendarz na styczeń wisi na drzwiach szafy, odhaczam na nim dni, kiedy ćwiczyłam, kiedy się uczyłam, zapisuję swoje plany... Bo czas, qrde, coś zrobić ze sobą, tak po prostu. Zatem działam. Wy też działajcie!

sobota, 10 stycznia 2015

Polska język trudna język

   Dziś notka z cyklu: Ala próbuje mówić po polsku. :P No nie, bez przesady, mówić to ona umie i to bardzo dużo. Niemniej język polski jest trudny, odmiany wyrazów bywają dziwaczne, pełno wyjątków i nieregularności, zatem dzieci kombinują. No i nie wszystkie głoski jeszcze są w Ali zasięgu, zatem:

- "marchewka" to MAŁFEFKA
- hipopotam = HIHOPOTAM
- wytarłam się (w sensie do sucha ręcznikiem po kąpieli) = WYTRZEŁAM SIĘ
- rekinie (w wołaczu) = REKINU

Więcej na razie nie pamiętam, ale będę na bieżąco dokładać, bo ona ma takie czasem dziwne konstrukcje gramatyczne, że aż  żal by było tego nie uwiecznić dla potomności.

A tak ogółem: najlepszego w Nowym Roku. :D