Na blogach teraz króluje Wielkanoc, a mnie wzięło na przemyślenia o tym, co było i co jest.
Jest Antek. Nie da się tego ukryć. Antek piszczy, krzyczy, wyraża złość (i to JAK!), śmieje się na całego, czasem płacze, czasem mówi "mamama" albo "tatata" albo "dziadziadzia" ostatnio. Pełno go wszędzie, włazi na meble, zaczyna otwierać drzwiczki od śmietnika i wywala wszystko z szuflad, parapetów itd. Antek drapie i szczypie przypadkowo, ostatnio gryzie swoimi nowymi trzema górnymi zębami.
Niesamowity jest sam fakt jego istnienia. Choć przywykłam już do posiadania dziecka, do zmian, którymi jest ono nieustannie poddawane, to jednak czasem łapię się na myśli: jakie to niesamowite, że on jest. Tak po prostu. Że mam dziecko. Jeszcze rok temu o tej porze go nie miałam, coś tam mi lekko w brzuchu bulgotało tylko. A teraz... dwie pulchne rączki i nóżki, uśmiech z pierwszymi zębolami, oczy zdziwione wszechświatem, mały człowiek...
Czasem, najczęściej jakoś wieczorem przy usypianiu bobasa albo podczas jego drzemki, patrzę na śpiącą buzię mojego malucha i się nie mogę nadziwić, że on tu jest. Że tak po prostu urodziłam dziecko, które żyje, czuje, myśli, uczy się, bawi, jest. Pamiętam jeszcze sam moment porodu, gdy w jednej chwili koncentrowałam się na oddychaniu, a w następnej już miałam na brzuchu dziecko. Moje. Własne. Niesamowite uczucie. Kładą Ci takiego szkraba i mówią, że jest Twój. Już na zawsze. Jest taki nieporadny, umazany tą mazią płodową, chudziutki taki (w porównaniu do tego, co jest teraz :P) i od tej pory masz go chronić przed złem, uczyć świata i przede wszystkim - uczyć się jego samego, swojego dziecka. I nic już od tej pory nie będzie takie samo. Choć wszyscy Ci to mówili, gdy byłaś w ciąży, ale dopiero z perspektywy czasu widzisz, że to szczera prawda, choć tak banalna. Ten mały człowiek zmienia Twój cały świat, przestawia priorytety życiowe, wymusza reorganizację, często weryfikuje siłę związku z mężem/partnerem. Nawet nie on sam to zmienia, to Ty zmieniasz to wszystko w imię wielkiej, obezwładniającej miłości do swojego dziecka.
Patrzę na Antka, gdy śpi i zastanawiam się, co mu się śni. Jakie sny ma ośmiomiesięczny bobas? Ile pamięta? Co rozumie? Jak jeszcze bardziej mogę mu pomóc się rozwijać, jak jeszcze mocniej mogę go kochać i być dla niego najcudowniejszą mamą pod słońcem? Jest taki malutki, bezbronny, niewinny... Chcę, żeby był taki jak najdłużej i wiem jednocześnie, że wszystko cały czas się zmienia. I dziwią mnie te zmiany tak samo, jak fakt, że mam dziecko.
Kiedyś, gdy byłam znacznie młodsza, sądziłam, że trzeba jakiejś straszliwej mądrości, dojrzałości i nie-wiem-sama-czego-jeszcze, żeby móc być rodzicem dla jakiegoś dziecka. Że to niesamowita odpowiedzialność - powołać do życia nowe istnienie i być za nie odpowiedzialnym już na zawsze. Ale chyba nigdy do końca nie jest się gotowym na to, jak to NAPRAWDĘ jest.
Ja uczę się być mamą każdego dnia od nowa. Bo dni są różne, lepsze i gorsze, a Antek zmienia się cały czas, więc i ja cały czas muszę się zmieniać, by za nim nadążyć, by go móc lepiej rozumieć. Tak - jest to praca na pełen etat, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. . Tak - bywa ciężko i ponad siły. Nie - nie zawsze da się być ćwierkająco-szczęśliwą. Nie - nie zawsze da się wyglądać ekstra-super. Tak - czasem chciałoby się wystrzelić swojego potomka na Księżyc, a samej uciec na Mauritius i wrócić za 2 lata. :P
Ale i tak się opłaca. Choćby właśnie dla tych momentów, kiedy Antek wtula się we mnie we śnie. Gdy uśmiecha się na mój widok. Gdy widzę, jak robi coś nowego, czego jeszcze wczoraj nie umiał i rośnie we mnie ogromna duma z jego osiągnięć. Gdy śpi tak słodko jak teraz właśnie, a obok niego mój mąż. Dwa słodkie kaczorki. Patrzę na nich i wiem, że coś dobrego jednak mnie w życiu spotkało.
Jest Antek. Nie da się tego ukryć. Antek piszczy, krzyczy, wyraża złość (i to JAK!), śmieje się na całego, czasem płacze, czasem mówi "mamama" albo "tatata" albo "dziadziadzia" ostatnio. Pełno go wszędzie, włazi na meble, zaczyna otwierać drzwiczki od śmietnika i wywala wszystko z szuflad, parapetów itd. Antek drapie i szczypie przypadkowo, ostatnio gryzie swoimi nowymi trzema górnymi zębami.
Niesamowity jest sam fakt jego istnienia. Choć przywykłam już do posiadania dziecka, do zmian, którymi jest ono nieustannie poddawane, to jednak czasem łapię się na myśli: jakie to niesamowite, że on jest. Tak po prostu. Że mam dziecko. Jeszcze rok temu o tej porze go nie miałam, coś tam mi lekko w brzuchu bulgotało tylko. A teraz... dwie pulchne rączki i nóżki, uśmiech z pierwszymi zębolami, oczy zdziwione wszechświatem, mały człowiek...
Czasem, najczęściej jakoś wieczorem przy usypianiu bobasa albo podczas jego drzemki, patrzę na śpiącą buzię mojego malucha i się nie mogę nadziwić, że on tu jest. Że tak po prostu urodziłam dziecko, które żyje, czuje, myśli, uczy się, bawi, jest. Pamiętam jeszcze sam moment porodu, gdy w jednej chwili koncentrowałam się na oddychaniu, a w następnej już miałam na brzuchu dziecko. Moje. Własne. Niesamowite uczucie. Kładą Ci takiego szkraba i mówią, że jest Twój. Już na zawsze. Jest taki nieporadny, umazany tą mazią płodową, chudziutki taki (w porównaniu do tego, co jest teraz :P) i od tej pory masz go chronić przed złem, uczyć świata i przede wszystkim - uczyć się jego samego, swojego dziecka. I nic już od tej pory nie będzie takie samo. Choć wszyscy Ci to mówili, gdy byłaś w ciąży, ale dopiero z perspektywy czasu widzisz, że to szczera prawda, choć tak banalna. Ten mały człowiek zmienia Twój cały świat, przestawia priorytety życiowe, wymusza reorganizację, często weryfikuje siłę związku z mężem/partnerem. Nawet nie on sam to zmienia, to Ty zmieniasz to wszystko w imię wielkiej, obezwładniającej miłości do swojego dziecka.
Patrzę na Antka, gdy śpi i zastanawiam się, co mu się śni. Jakie sny ma ośmiomiesięczny bobas? Ile pamięta? Co rozumie? Jak jeszcze bardziej mogę mu pomóc się rozwijać, jak jeszcze mocniej mogę go kochać i być dla niego najcudowniejszą mamą pod słońcem? Jest taki malutki, bezbronny, niewinny... Chcę, żeby był taki jak najdłużej i wiem jednocześnie, że wszystko cały czas się zmienia. I dziwią mnie te zmiany tak samo, jak fakt, że mam dziecko.
Kiedyś, gdy byłam znacznie młodsza, sądziłam, że trzeba jakiejś straszliwej mądrości, dojrzałości i nie-wiem-sama-czego-jeszcze, żeby móc być rodzicem dla jakiegoś dziecka. Że to niesamowita odpowiedzialność - powołać do życia nowe istnienie i być za nie odpowiedzialnym już na zawsze. Ale chyba nigdy do końca nie jest się gotowym na to, jak to NAPRAWDĘ jest.
Ja uczę się być mamą każdego dnia od nowa. Bo dni są różne, lepsze i gorsze, a Antek zmienia się cały czas, więc i ja cały czas muszę się zmieniać, by za nim nadążyć, by go móc lepiej rozumieć. Tak - jest to praca na pełen etat, 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. . Tak - bywa ciężko i ponad siły. Nie - nie zawsze da się być ćwierkająco-szczęśliwą. Nie - nie zawsze da się wyglądać ekstra-super. Tak - czasem chciałoby się wystrzelić swojego potomka na Księżyc, a samej uciec na Mauritius i wrócić za 2 lata. :P
Ale i tak się opłaca. Choćby właśnie dla tych momentów, kiedy Antek wtula się we mnie we śnie. Gdy uśmiecha się na mój widok. Gdy widzę, jak robi coś nowego, czego jeszcze wczoraj nie umiał i rośnie we mnie ogromna duma z jego osiągnięć. Gdy śpi tak słodko jak teraz właśnie, a obok niego mój mąż. Dwa słodkie kaczorki. Patrzę na nich i wiem, że coś dobrego jednak mnie w życiu spotkało.