Nasze dziecię weszło już mocno obiema nogami w fazę "NIE". Z braku
mądrzejszej nazwy powiem, że jest teraz na etapie buntu dwulatka, choć
nie postrzegam tego w kategoriach buntu, ale nagłego skoku rozwojowego
do samodzielności absolutnej. :P
Antoś chce wszystko SAM ("dzidzi"):
kroić marchewkę, nalewać mleko z kartonu, mieszać gorącą zupę chochlą,
latać samolotem, wchodzić do KAŻDEJ napotkanej kałuży, itd. Zobaczy, że ktoś ma coś lub robi coś i natychmiast
pokazuje na siebie, woła "dzidzi" i już wiadomo - on TEŻ CHCE! On chce
jeść wszystko to, co inni jedzą. Jeśli na śniadanie jest wybór - Antek
chce WSZYSTKO, co realnie kończy się tym, że nie zjada nic do końca,
tylko dziabnie tu troszkę, tam troszkę itd. Jeśli mam coś innego niż on -
on chce moje. Zresztą jak mam to samo, to też chce moje. :P Nie wiem -
może chodzi o to, że ta porcja u mnie większa i inaczej wygląda,
bardziej atrakcyjnie? ;)
Antoś chce oglądać bajki. Ciągle. W kółko. Czasem mają tylko lecieć w tle, a on w tym czasie zajmuje się czymś innym, ale spróbuj-no, matka, wyłączyć bajkę: foch, krzyk, dramat. Antoś chce tak wiele rzeczy, że czasem nie wie,
za co się ma złapać, więc rozwala wszystko po kolei i w sumie nie bawi
się niczym. Jak mu coś schowasz, zabierzesz, zabronisz - płacz, krzyk,
bicie, dramat. On przecież CHCE!
Chcenie jest teraz na zmianę z NIE-chceniem, trudno za tym nadążyć. Zwykle jest tak, że te rzeczy, które on chce, dla mnie są: zbyt brudzące, zbyt niebezpieczne, zbyt dorosłe dla niego ("On sobie nie da z tym rady przecież" - moja pierwsza myśl ostatnimi czasy) i jestem im przeciwna. To, czego bym chciała, jest na NIE dla Antka. Konflikt pomiędzy mną i moim pierworodnym jest nie do uniknięcia, z różnym rozwiązaniem.
Bardzo to trudny etap dla mnie, bo nie chcę być "z tych", co to
karają, biją i krzyczą, stosują "konsekwencję" czy cholera wie, co tam
się jeszcze stosuje... aha! karnego jeżyka, time-outy i takie tam. Chcę
go rozumieć i wspierać i wiem, że on też jest w tym swoim chceniu
pogubiony czasem, że jak jest za duży wybór, to to nie jest dobre. Że
jego NIE bywa automatyczne, bo on teraz określa swoje granice i na razie
buduje mur wielgachny, na wyrost, zatacza te granice szeroko, żeby zobaczyć, gdzie kończy się on sam, a zaczynam ja i moje "chcę/nie chcę". Najśmieszniejsza sytuacja: jak pytam
go, czy zje banana (bo wiem, że bardzo lubi), na co Antek bez
zastanowienia kategorycznie mówi "NIE!", ale głową kiwa na "tak". No i
zjada tego banana. :P
Myślę sobie, że w głowie takiego
niespełna dwulatka musi panować w tej fazie straszliwy chaos. On teraz próbuje ogarnąć tym swoim małym rozumkiem bardzo wielkie rzeczy, gubi się w tym, wkurza na to, że tego nie może pojąć, że mu nie wychodzi, że ja go dodatkowo ograniczam w tych jego próbach i tylu rzeczy mu zabraniam (tak sobie dziś pomyślałam, że jednak za wielu, muszę jakoś wyluzować...) Wtedy krzyczy, płacze, bije na oślep, wpada w histerię, nie chce nawet się przytulić i jest jedną wielką rozpaczą.
I WIEM, że on tego nie robi mi na złość, że się
nie buntuje, że to nie jest wymierzone w nas. Niemniej - to nadal
cholernie trudne, przeżyć każdy dzień i nie zwariować. ;) Dużo
tłumaczymy, sporo negocjujemy, czasem po prostu się wyłączam, bo nie mam
siły (czytaj: mały płacze, a ja liczę w głowie do 20 albo i do 50, żeby nie wybuchnąć, milczę, przeczekuję, bo moje złe emocje są tuż pod powierzchnią i wcale ich nie chcę pokazywać). Czasem wręcz mówię do Antka: "Antoś, ja się Ciebie teraz nie
pytam, czy ty chcesz się kąpać czy nie, tylko Ci mówię, że idziesz się
kąpać i już." I on idzie. No bo, do cholery, to ja jestem matką i czasem
po prostu decyduję za niego, bo mi się nie chce negocjować i pytać, i
uwzględniać jego potrzeby. Ja też mam swoje potrzeby. I jak mam taką
potrzebę, że chcę dziecko umyć, bo się tarzało pół dnia w ziemi i
trawie, to ja się nie będę pytać dziecka, czy ono chce się kąpać, bo jak
mi powie NIE (a na 99% tak powie), to co wtedy zrobię? Będę się zżymać?
Przekonywać? Na siłę ciągnąc do łazienki, kłócić się z nim, toczyć
bitwy? Nie chce mi się. Więc OZNAJMIAM: "Antoś, idziemy się kąpać". Adam
nie do końca czai tą subtelną różnicę i ma manierę pytania dziecka o
wszystko, a potem, jak dziecko ma dla niego inną odpowiedź, niżby tata
sobie życzył, to się wkurza i zaczyna go przekonywać, sytuacja się
przeciąga itd.
A ponoć to ojcowie są tymi surowymi. :P