Dolne czwórki też już wyszły! :)
Wiem, że mnie ostatnio nie ma, że jak już notka to tylko paszczowa, o zębach. Ale zęby w życiu małego dziecka ważna rzecz, chcę to jakoś uwiecznić, mimo wszystko, mimo zalatania, nieogarniania itd.
Bo nie ogarniam ostatnimi czasy, naprawdę. :( Staram się trzymać fason, ale średnio raz w tygodniu łapię doła i wszystko mi opada do samej podłogi. Nie daję rady podołać wszystkiemu. I wiem też, że w sumie nie powinnam wymagać od siebie tego, ale jednak wymagam (pieprzony perfekcjonizm).
Żeby mieć czas dla dzieci na zabawę z nimi, i żeby ta zabawa była szczera, żeby czegoś uczyła, żeby to był dobry czas (jakąś godzinkę dziennie chociaż).
Żeby mieć czas dla siebie: móc zjeść w spokoju śniadanie, umyć zęby, pociągnąć tuszem oczy przed wyjściem do pracy, a wieczorem mieć czas poćwiczyć.
Żeby dom nie zarósł syfem i brudem: myć na bieżąco naczynia (wieczny problem w naszym domu), odkładanie rzeczy na miejsce (przede wszystkim ZABAWEK!), odkurzać choć raz w tygodniu, myć podłogę czasem (jak już sobie kupiliśmy tego płaskiego mopa z Viledy :P).
Żeby towarzysko jakoś się udzielać, mieć znajomych, zapraszać ich i być zapraszaną, żeby nie ugrzęznąć tylko między dziećmi, bo to tak strasznie odmóżdża na dłuższą metę...
Żeby do rodziny dzwonić jakoś w miarę regularnie (babcia tęskni za wnukami), pisać maile do przyjaciół w PL, coby wiedzieli, że jeszcze żyję...
Dużo tego, nie? Nigdy nie udaje się zrealizować wszystkiego, a są dni, kiedy nie udaje się zrealizować zupełnie nic, bo mój poziom energetyczny spada na dno i mam ochotę tylko siedzieć i gapić się bezmyślnie w facebooka... Może to przesilenie wiosenne? Brak witamin? Deprywacja snu?
Prawda jest taka, że jest nam ciężko samym z Adamem zajmować się dziećmi, domem, pracować i jeszcze coś ponad to robić. Chodzimy oboje zmęczeni, w wiecznym niedoczasie, wiecznie osaczeni naszą dwójką, która CIĄGLE czegoś chce. Nie ma czasu pogadać w spokoju, pobyć. Kradzione chwile sam na sam jak na lekarstwo. Odkładanie na jakieś nieokreślone "potem" planów o trzecim dziecku (chyba byśmy ześwirowali doszczętnie teraz z kolejnym bobasem). Moje ciche marzenia o rozwoju zawodowym. Coraz "głośniejsza" tęsknota za ludźmi, za tańcem, za życiem bez rodziny...
Chyba jakiś kryzys mam zimowy, u progu wiosny.
Wiem, że mnie ostatnio nie ma, że jak już notka to tylko paszczowa, o zębach. Ale zęby w życiu małego dziecka ważna rzecz, chcę to jakoś uwiecznić, mimo wszystko, mimo zalatania, nieogarniania itd.
Bo nie ogarniam ostatnimi czasy, naprawdę. :( Staram się trzymać fason, ale średnio raz w tygodniu łapię doła i wszystko mi opada do samej podłogi. Nie daję rady podołać wszystkiemu. I wiem też, że w sumie nie powinnam wymagać od siebie tego, ale jednak wymagam (pieprzony perfekcjonizm).
Żeby mieć czas dla dzieci na zabawę z nimi, i żeby ta zabawa była szczera, żeby czegoś uczyła, żeby to był dobry czas (jakąś godzinkę dziennie chociaż).
Żeby mieć czas dla siebie: móc zjeść w spokoju śniadanie, umyć zęby, pociągnąć tuszem oczy przed wyjściem do pracy, a wieczorem mieć czas poćwiczyć.
Żeby dom nie zarósł syfem i brudem: myć na bieżąco naczynia (wieczny problem w naszym domu), odkładanie rzeczy na miejsce (przede wszystkim ZABAWEK!), odkurzać choć raz w tygodniu, myć podłogę czasem (jak już sobie kupiliśmy tego płaskiego mopa z Viledy :P).
Żeby towarzysko jakoś się udzielać, mieć znajomych, zapraszać ich i być zapraszaną, żeby nie ugrzęznąć tylko między dziećmi, bo to tak strasznie odmóżdża na dłuższą metę...
Żeby do rodziny dzwonić jakoś w miarę regularnie (babcia tęskni za wnukami), pisać maile do przyjaciół w PL, coby wiedzieli, że jeszcze żyję...
Dużo tego, nie? Nigdy nie udaje się zrealizować wszystkiego, a są dni, kiedy nie udaje się zrealizować zupełnie nic, bo mój poziom energetyczny spada na dno i mam ochotę tylko siedzieć i gapić się bezmyślnie w facebooka... Może to przesilenie wiosenne? Brak witamin? Deprywacja snu?
Prawda jest taka, że jest nam ciężko samym z Adamem zajmować się dziećmi, domem, pracować i jeszcze coś ponad to robić. Chodzimy oboje zmęczeni, w wiecznym niedoczasie, wiecznie osaczeni naszą dwójką, która CIĄGLE czegoś chce. Nie ma czasu pogadać w spokoju, pobyć. Kradzione chwile sam na sam jak na lekarstwo. Odkładanie na jakieś nieokreślone "potem" planów o trzecim dziecku (chyba byśmy ześwirowali doszczętnie teraz z kolejnym bobasem). Moje ciche marzenia o rozwoju zawodowym. Coraz "głośniejsza" tęsknota za ludźmi, za tańcem, za życiem bez rodziny...
Chyba jakiś kryzys mam zimowy, u progu wiosny.